Forum Aurum potestas est Strona Główna

 Miasto Snu version 2.0
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Mycha
Administrator



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 3064
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Śro 22:28, 06 Cze 2007    Temat postu: Miasto Snu version 2.0

Milcia miała czytać pierwsza ale Milcia sobie poszła i mnie Milcia zostawiła sam na sam z tym czymś i musiałam opublikować, bo bym zmieniła zdanie. Wobec czego dla Milci.

PROLOG

Wieczerza na zamku przebiegała spokojnie, jak zwykle. Przy stole siedziała Rosa Olivia, jej syn, Edward, oraz jej najbardziej zaufani członkowie służby. Sama władczyni nie lubiła nazwać ich służącymi, dla niej byli po prostu dobrymi, sprawdzonymi przyjaciółmi. W kolacji uczestniczyła też wobec tego główna kucharka, Anna, przesympatyczna kobieta w średnim wieku, co chwila wybuchająca rubasznymi zaraźliwym śmiechem. Obok niej swój posiłek w milczeniu spożywała jej córka, Natalie, stanowiąca zupełnie przeciwieństwo swej matki. Po drugiej stronie zupę ochoczo pałaszował nadworny medyk, Antonio, w swej nieśmiertelnej, złotej pelerynie, a także Bachus, którego królowa śmiało mogła uznać za swoją prawą rękę. Astronom z wyboru, wróżbita z powołania niezmiennie, przez ponad dwadzieścia lat, z oddaniem i sercem pracował w pałacu, nigdy nawet nie myśląc o zdradzie swej pani i swojego miasta. Przez te kilkanaście lat Olivia zdążyła go dobrze poznać i zawsze, kiedy musiała podjąć jakąś decyzję, której skutki mogły mieć dla Dreamtown ogromne znaczenie, pytała się o jego zdanie w tej sprawie. Zawsze też je szanowała i brała pod uwagę w swoich planach.
Niespodziewanie mężczyzna wstał, głośno szurając krzesłem i powiedział:

- Proszę wybaczyć, obowiązki wzywają.

Po czym wyszedł z sali jadalnej, jak gdyby nigdy nic, zamiatając podłogę swym długim, czarnym jak smoła płaszczem.

Nie udał się jednak, jak miał to zwyczaj czynić co dzień, od razu do swojej komnaty, a zszedł jednym z wielu sekretnych przejść do swojego lochu, w którym przechowywał wszystkie amulety, mikstury oraz wszystko to, co każdy szanujący się wróżbita posiadać powinien. Po kilku minutach znalazł wśród pajęczyn i kurzu to, czego potrzebował. Niepozornie wyglądające kadzidełko, sproszkowany imbir oraz kości do gry. Z imbiru ułożył na podłodze, naprzeciwko zwierciadła, niewielki okrąg, a za pomocą wcześniej przygotowanego kompasu ustalił główne kierunki świata wyznaczone przez koło i tam też umieścił sześcienne kostki. Wszedł do środka wyrysowanego przez siebie wzoru, usiadł po turecku, zapalił kadzidło i zaczął głęboko wdychać jego odurzające opary. Po chwili wpadł w głęboki trans. Jego oczy zmieniły barwę i zaczęły mienić się wszystkimi kolorami tęczy. W lustrze zaczął widzieć pojedyncze, niezwiązane ze sobą obrazy.


Róża. Korona. Chmura. Koń.


Nie starał się ich interpretować, skupił się raczej na zapamiętaniu ukazanych mu symboli.


Miecz. Sztylet. Księga. Dziewczęcy śmiech.


Obrazy zmieniały się coraz szybciej, wirowały jak w kalejdoskopie.


Suknia. Tańcząca para. Fiolka krwi.

Krzyk. Przerażone oczy. Wybuch.



Gwałtownie powrócił do swojego ciała. Nie, to nie mogła być prawda. Musiał coś źle zobaczyć, niewłaściwie zrozumieć.

W głębi duszy wiedział jednak, że to co widział było prawdziwe. Jego ojciec miał rację, nigdy nie powinien zabierać się za magię. Miała to do siebie, że lubiła pokazywać ludziom, że to ona rządzi na tym świecie. Bachus zawsze miał wrażenie, że żyła swoim własnym, samodzielnym życiem, nie pojętym dla zwykłych śmiertelników.

Raz po raz wzdychał ciężko, wciąż próbując się uspokoić.

Olivia była w ogromnym niebezpieczeństwie i trzeba było jak najszybciej ją o tym powiadomić. Sprawy domniemanego zamachu nie były sprawami, których omówienie można by zostawić na późniejszy, odpowiedniejszy dla dyskusji czas.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Milcia
Administrator



Dołączył: 06 Lip 2006
Posty: 4159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 11:18, 07 Cze 2007    Temat postu:

No, milcia ułagodzona!
Dla mnie!
Ahhh!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mycha
Administrator



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 3064
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Pią 11:55, 08 Cze 2007    Temat postu:

Rozdział pierwszy: "Wypadki chodzą po ludziach..."

Troje młodych ludzi wybiegło na zamkowe krużganki. Wszyscy – chłopak i dwie dziewczyny – mieli przyśpieszone oddechy, zarumienione policzki i uśmiech na twarzach. Z głębi pałacu docierała do nich coraz cichsza muzyka. Zdyszani stanęli przy kolumnie, opierając się o nią i próbując złapać tchu.

- Odpocznijmy… Chwilę… - wysapał jedyny chłopak w towarzystwie, śmiejąc się serdecznie. Miał na sobie biały garnitur z błyszczącego materiału i różową koszulę. Czarne, krótkie włosy musiał solidnie potraktować żelem, były zaczesane do przodu i jakby chciały udowodnić, że mają głęboko w swoich cebulkach siłę grawitacji. Siedemnastolatek wyglądał jak młodsza – i nieco sparodiowana – wersja Elvisa, o czym delikatnie poinformowała go dziewczyna, trzymająca go za rękę. Była od niego niższa o głowę, a ubrana była w zieloną sukienkę w białe grochy. Na brązowe, półdługie włosy nałożyła opaskę z tego samego materiału. Gdyby w tamtej chwili ktoś poza jej znajomymi na nią spojrzał, mógłby przysiąc, że ta urocza istotka o niebieskich oczach i malinowych usteczkach właśnie skończyła tańczyć szalonego twista, co w gruncie rzeczy nie mijałoby się z prawdą. Ich przyjaciółka stająca za filarem sprawiała wrażenie, jakby nagle pojawiła się tu z niewiadomo skąd, z zupełnie innej bajki w zupełnie innym świecie. Jej suknia pochodziła z jeszcze jej dawnego domu, w związku z czym spełniała wszystkie wymogi, jakie barokowa kreacja z Francji spełniać powinna. Biało-różowa sukienka wyszywana była haftowanymi, ozdobnymi różyczkami.

Widok niebawiących się na corocznym królewskim balu z okazji wigilii Bożego Narodzenia mógł zdziwić każdego rodowitego dreamtowńczyka. Tak ważne święto, a młodzieńcy nie chcą się bawić? Grupkę stojącą na dziedzińcu – pomijając fakt, że wszyscy z niej byli raczej osobami spokojnymi, nielubiącymi szaleć – z całą pewnością nie można było jednak nazwać zwykłą młodzieżą. Czy normalni nastolatkowie są pierwsi w kolejce do tronu swojego miasta, lub przyjaciółmi przyszłych władców?

Pogrążeni w rozmowie o wrażeniach z zabawy nie zauważyli wychodzącego z lochów maga w czarnym płaszczu, z dużym kapturem zarzuconym na głowę. Gdyby nie delikatne światło gwiazd najprawdopodobniej nie sposób by go było rozróżnić od ściany, czy muru.

- Książe, matka prosi! – zawołał mężczyzna, by mieć pewność, że syn królowej go usłyszy. - Pilna sprawa. – dodał po chwili, cichszym już tonem.

Chłopak skrzywił się, przeprosił swoje towarzyski i niechętnie powlókł się za czarodziejem.

Czy nigdy nie mogą pozostać ze swoimi przyjaciółmi? Cały czas korona i tron, korona i tron. Po siedemnastu latach, to naprawdę zaczyna robić się denerwujące! Czy ja prosiłem, abym urodził się jakimś durnym księciem?

- Edwardzie, nie marudź. Jesteś już dorosłym mężczyzną, powinieneś rozumieć, że na pierwszym miejscu zawsze będzie dla ciebie stało bezpieczeństwo Dreamtown, a tym razem zostało ono zachwiane.

‘Elivs’ westchnął teatralnie, po czym zapytał znudzonym tonem:

- Taa… Znowu Czorty chcą przedostać się przez Wielki Wodospad? A może w Niebie znowu brakuje mieszkań i zrzucają nam swoich Aniołów, bo nie mają co z nimi zrobić?

- Gorzej.

- No popatrz. Czyli może być interesująco.

- Zaraz przejdzie Ci ochota do żartów.

- Więc o co chodzi, Bachusie?

Bachus odwrócił się nagle, zamiatając po ziemi swoim przydługim płaszczem.

- Jak zwykle w pełnię wróżyłem z kart i z kości, znasz moje zwyczaje. Tym razem za każdym razem wychodziło mi, iż twoja matka jest w niebezpieczeństwie. W ogromnym niebezpieczeństwie. Nic więcej nie mogę ci na razie powiedzieć.

Edward nawet nie próbował się kłócić, wiedział, że jeśli teraz nie może wiedzieć więcej – więcej się nie dowie. Po głowie chodziły mu tylko różne pomysły, kto mógł aż tak nienawidzić swojej władczyni, ażeby ciężko – lecz jak? – ją skrzywdzić. Wściekły kopnął najbliższy kamień. Szkoda, że bycie księciem ograniczało się tylko do niektórych sytuacji. Przecież miał prawo wiedzieć, co może stać się jego rodzinie! Z grymasem na twarzy zszedł za czarodziejem po ukrytych, drewnianych schodach do małego pomieszczenia, w którym jedynym źródłem światła okazała się mała świeczka. Mimo wszystko zdołał dostrzec przy oknie swoją matkę. Nawet w ciemności widać było, iż – choć piękna i stateczna jak zawsze – czegoś się obawiała.

- Jesteś, synu. – Podeszła do niego i uścisnęła jak każda matka, kochająca swoje dziecko. Nigdy nie próbowała udawać nieprzystępnej kobiety, chłodnej władczyni. Już na początku swojego panowania złamała i na stałe zmieniła większość zasad dworskiej etykiety oraz ‘zachowań pożądanych’. Ludzie kochali ją za jej naturalność, inteligencję i urodę. Kiedy obejmowała tron miała niespełna dwadzieścia lat, jednak szybko się okazało, że ma doskonały zmysł do polityki i świetnie poradzi sobie ze swoją nową rolą, którą miała obejmować przez następne kilkanaście lat.

- Bachusie, możesz nas zostawić samych? – spytała cichym, ciepłym głosem, który każdemu z jej poddanych był jak miód na serce.

Dopiero kiedy wyszedł królowa Olivia zwróciła się do swojego marudnego jedynaka.

- Edwardzie, nie jesteś już dzieckiem. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że kiedyś to dziewczyna, którą weźmiesz za żonę zostanie kolejną Różą. Wiesz również, że stanie się to dopiero po mojej śmierci. – Przerwała na chwilę i przymknęła oczy. – Która według wróżby jest bliżej, niż mogłabym się spodziewać.

Książę wstrzymał oddech. Mama? Śmierć? Nie, to nie mogła być prawda. Nikt nienawidził swej Rosy tak bardzo, aby pragnąć ją zabić. Jakaś ciężka choroba? To też niemożliwe, nie była już bardzo młoda, jednak z pewnością nie można było nazwać ją starą. Czterdzieści jeden lat to dla dreamowńskiej kobiety piękny wiek, jak każdy zresztą.

- Dlatego chciałabym – kontynuowała - abyś zgodnie z prawem udał się na poszukiwanie magicznej róży, którą zdążę przekazać… Cóż, mam rozumieć, że Natalie, prawda?

W Dreamtown to zawsze kobiety zasiadały na głównym tronie, a w pamięci po pierwszej królowej, która pochodziła z Włoch, każdą nazywaną Rosą właśnie. Każda też, przed objęciem władzy, otrzymywała od swojej poprzedniczki własną różę i księga – magiczne insygnia, które przechowywała do końca życia. Kwiat umierał ze swoją właścicielką, książka kończyła się, kiedy kończyło się życie jej pani. Tron dziedziczony był z pokolenia na pokolenie, chyba że Rosie urodził się syn – wtedy to on wybierał przyszłą żonę, którą miał poślubić w dzień swoich osiemnastych urodzin, oraz zdobywał dla niej potrzebne atrybuty. Edward już rok temu wybrał za swoją narzeczoną niepozorną dziewczynę z dwudziestowiecznego Londynu. Natalie była skromna, błyskotliwa i ładna, toteż od razu zwróciła na siebie jego uwagę. Mimo całkowitego zauroczenia nie mógł zaprzeczyć, iż wybranka jego serca miała dość cięty język, często zupełnie niepasujący do dziecięcej naiwności. Kochał ją jednak mocno, choć wolał, żeby do władzy doszła jak najpóźniej.

- To jakaś pomyłka, na pewno Bachus źle coś odczytał, być może wcześniej wypił przy wieczerzy zbyt dużo wina – odezwał się po chwili milczenia, z pewnym wahaniem w głosie. – Może po prostu zapomnijmy o tej sprawie i…

- Nie znasz jego możliwości – przerwała mu i spojrzała na niego z naganą. – Nawet jeśli uważasz to za bzdurę, proszę, wypełnij to, co ci poleciłam. W najlepszym wypadku będziesz miał to później z głowy.

Edward ponownie zrezygnował z dyskusji.

- Czy Natalie i Yvonne mogą pojechać ze mną?

- Nie widzę przeszkód. Czy teraz mógłbyś zostawić mnie samą? Muszę zastanowić się jeszcze nad kilkoma sprawami.

Chłopak niechętnie podszedł do wyjścia, jednak nim wyszedł, usłyszał za sobą szept matki:

- Pamiętaj, że wszystko co robię, robię dla ciebie i dla miasta.

Nie odwracając się, głośno trzasnął trzymającymi się zawiasów na słowo honoru drzwiami. W tej samej chwili drewniana przysięga została złamana, a spróchniałe belki opadły z hukiem na marmurową posadzkę.

***

W tym samym przedświątecznym okresie, jednak w miejscu, gdzie czas rządzi się własnymi, nieco surowszymi prawami, w londyńskim Green Park, mała, jasnowłosa dziewczynka w czerwonym bereciku i nie mniej czerwonym płaszczyku z płaczem rzuciła się na stertę śniegu i zaczęła histerycznie przebierać nogami i rękami. Smarkula wyraźnie cały czas obserwowała inną, starszą od niej dziewczynę, która opierała swoją głowę o biały już pień drzewa. Nastolatka patrzyła na szlochające dziecko z raczej z coraz większym politowaniem i wyraźnym podenerwowaniem, niż ze współczuciem. W jednej ręce trzymała reklamówkę ze świętym Mikołajem, drugą dłoń grzał ciepły, plastikowy kubeczek kawy z automatu. Dobrze, że tata mnie teraz nie widzi, pomyślała i uśmiechnęła się leciutko. Niespodziewanie podszedł do niej nieznajomy mężczyzna z bliźniakami przyczepionymi do jego nóg. Chłopcy kopali się wzajemnie i gryźli, jednak ich ojciec zupełnie nie zwracał na nich uwagi.

- Nie uważasz, że powinnaś bardziej opiekować się swoją córką? – spytał aroganckim tonem.

Dziewczyna zakrztusiła się gorzkim napojem i popluła swój płaszcz. Nici z konspiracji, niech to szlag! Brawo, Jess, brawo!

- Jestem jej siostrą, nie matką! – odpowiedziała w wyraźnym oburzeniem.

- Tak czy siak, nieznośny bachor.

- Niech pan lepiej zajmie się swoimi. Kelly przynajmniej nie wyrządza krzywdy innym. – Spojrzała krytycznie na maluchów, którzy zaczęli bić się piąstkami po twarzy. – Zresztą, nie ma pan innych zmartwień na głowie?

- Jesteś bezczelna.

- Pan również.

- Co to się dzieje z dzisiejszą młodzieżą… - westchnął teatralnie i odszedł. Jessica wzruszyła ramionami. Co za dziwak stwierdziła, po czym podeszła do nieznośnej siostrzyczki, chwyciła ją za ramiona i – nie zważając na jej głośne protesty – podniosła na wysokość swojej głowy.

- Słyszałaś? Zachowuj się. Obcy ludzie mają ciebie dosyć, wyobraź, jak muszą się czuć rodzice, o mnie nie wspominając.

- Postaw mnie.

- Wciąż zastanawiam się, jakim cudem możemy być spokrewnione.

- Może jesteś adoptowana?

- Też cię kocham.

Odstawiła małą z powrotem na ziemię i chwyciła ją za rękę.

- Chodź, idziemy już do domu. Jestem głodna jak wściekły szakal. I nie chcę słyszeć o żadnej zabawce, o której wiesz, że nie mogłabym ci jej kupić, zgoda?

- Nie.

Jessica zignorowała wypowiedź Kelly i raźnym krokiem ruszyła w stronę Piccadilly Street. Stamtąd co chwila odjeżdżały autobusy, które mogły je odwieźć na obrzeża miasta, gdzie znajdował się ich mały, przyjazny domek. Jess lubiła Londyn, jej Londyn, w którym mieszkała od urodzenia, i z którego nie chciałaby się wyprowadzać. Przez kilka minut szły w milczeniu, przez zasypany park, aby po chwili znaleźć się na jednej z najbardziej ruchliwych ulic w mieście. Nawet w Wigilię było tu pełno zadowolonych turystów, którzy woleli spędzać święta za granicą. Płatki śniegu cały czas opadały delikatnie na chodnik, a kiedy minęły ulicznego sprzedawcę choinek, stojącego przy starej latarni Jessice wydawało się, że przebywały w jakimś cudownym, przepełnionym magią lasem. Powoli zaczynała dostrzegać na śniegu ślady króliczych łapek, zza coraz wyższych drzew wyłonił się jakiś faun…

- Hej, Mars do Ziemi, zejdź na ziemię. – Kelly, mimo że przyzwyczajona do żyjącej we własnym świecie siostry, ewidentnie irytowało zachowanie Jess. – Łazisz z nieprzytomną miną, czytasz za dużo tych swoich książek z elfami, wpadasz na innych ludzi… Kto tu komu przynosi wstyd, co? Swoją drogą, rodzice chyba nie będę zadowoleni, kiedy zobaczą tą plamę na twojej kurtce.

Wyrwana z marzeń dziewczyna poprawiła tylko spadający jej na oczy czarny kosmyk i przykryła zdradliwy ślad po kawie swoim długim szalikiem w żółte, różowe, pomarańczowe, niebieskie i zielone paski. Wprawdzie wszyscy jej mówili, że wygląda w nim jak papuga, ale lubiła go nosić, gdyż był zrobiony samodzielnie. Zbyt wiele razy pokłuła się drutami, żeby teraz zapomnieć o swoim dziele.

- Nie zauważą.

- Chyba, że im ktoś o tym powie. – Mała przystanęła i zamrugała rzęsami. – A przecież wiesz, że czasami po prostu mogę się zapomnieć i samo mi z siebie wyjdzie… Znasz mnie przecież. To jak, kupisz mi jeszcze tę lalkę, co widziałyśmy w tamtym sklepie? Wszystkie moje koleżanki taką mają.

- Więc ty będziesz oryginalna i jej mieć nie będziesz. Przygotowałam już dla ciebie prezent i wydałam całe kieszonkowe. Nie ma mowy, szantażystko, ty.

Kelly nie odpowiedziała. Po prosu nagle wyrwała swoją dłoń z uścisku siostry i pobiegła w stronę sklepu z zabawkami śmiejąc się głośno. Jessica chcąc nie chcąc, ruszyła za nią, przyrzekając sobie w duchu, że kiedy już ją złapie, podaruje jej niezłe lanie i na pewno nie zapomni powiedzieć o tym rodzicom. Czy ona kompletnie nie ma wyobraźni? Przebiega przez tą jezdnię, jakby nie widziała, że ktoś może ją potrącić. Idiotka!

W tym samym momencie Jessica poczuła koszmarny ból ze swojej lewej strony. Nieświadoma tego, co się właśnie stało, bezwiednie upadła na ulicę i pozwoliła swojemu ciału działać bez jej kontroli. Przymknęła oczy i tak widząc tylko coraz bardziej ogarniającą ją ciemność. Ból przestał dawać się we znaki.

Zawsze twierdziła, że smarkula miała więcej szczęścia niż rozumu.

Straciła przytomność.

***

Yvonne siedziała w komnacie księcia na pasteloworóżowym fotelu w srebrne esy-floresy. Podenerwowana, plotła na swoich długich blond włosach cienkie warkoczyki. Natalie usadowiła się wygodnie na parapecie i próbowała udawać, że się nie denerwuje. Sam Edward położył się na łóżku z miną męczennika. Daleko im było do nastroju, w jakim wszyscy znajdowali się jeszcze dwie godziny temu.

- Szczerze mówiąc, nie musiałeś mnie w to wplątywać – spokojnie odrzekła blondynka. W jej głosie dało się wyczuć silny, francuski akcent.

Narzeczona księcia zgromiła ją wzrokiem.

- Yv…

- No co? Ja o kłopoty nikogo nie prosiłam.

- Za późno, ot co.

- Dziewczyny, przestańcie – odezwał się Edward, nieco poirytowany. – Wiem, że lubicie się kłócić, ale w tym wypadku to przestaje być śmieszne. Ruszamy jutro z rana, nie ma innej rady.

Wtem, pokój rozświetlił niesamowity, perłowy blask, wydobywający się jakby z dłoni Francuzki. Edward zasłonił swoje oczy, a Natalie tylko popatrzyła na swoją przyjaciółkę z niesmakiem.
- Jeszcze tego nam brakowało. Nie mogli przysłać ci kogoś w nieco późniejszym terminie?

Yvonne popatrzyła na nią z wyrzutem, po czym stopniowo zaczęła robić się coraz bardziej przezroczysta, dosłownie znikała na ich oczach. W następnej minucie fotel był już całkowicie pusty.

- Jak sądzisz, będziemy musieli zabrać jej nowego Podopiecznego razem z nami? – spytał chłopak.

- Obawiam się, że tak. Sama coś dobrze o tym wiem, w końcu cały czas pozostaję Opiekunem Yv, choć… Cóż, choć na wiecznym urlopie. Jednak muszę być gotowa do działania, tak, na wszelki wypadek. Pozostaje nam mieć nadzieję, że dostał jej się ktoś porządny.

- I miły.

- Otóż to, Edwardzie, otóż to. Pójdę już spać, muszę odpocząć przed jutrem. Dobranoc, kochany.

- Dobranoc – wyszeptał, całując ją w policzek.

Wychodząc z komnaty, zgasiła światło. Książe uznał, że zaśnięcie będzie w tym przypadku najlepszym pomysłem. Przynajmniej w snach nie będzie musiał się niczym zamartwiać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Milcia
Administrator



Dołączył: 06 Lip 2006
Posty: 4159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 16:21, 08 Cze 2007    Temat postu:

Znowu mi nie powiedziałas, że jest hammerze ty!
Chociaz mi pisz na gg


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mycha
Administrator



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 3064
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Pią 17:16, 08 Cze 2007    Temat postu:

Nie było Cię XD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Milcia
Administrator



Dołączył: 06 Lip 2006
Posty: 4159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:59, 08 Cze 2007    Temat postu:

Co nie zmienia faktu, że mogłaś mnie powiadomić chamie ty eden kochany, mła ;*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Administrator



Dołączył: 03 Sie 2006
Posty: 2796
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:55, 08 Cze 2007    Temat postu:

Cholera jasna! Jak biorę się za twoje ficki, to po prostu czuję, że ze swoim mizernym talentem nie zasługuję na 6 z polskiego =.=.

Nie mam siły, by przeczytać drugą część x)
Ale mignęło mi imię "Edward", co bardzo miłym akcentem yest (FMA *_*).
IMAO jednak, wstęp można równie dobrze wprowadzić później, jako flashback, a rozpoczać tak, jak było pierwotnie(ver. 1.0). Ale to tylko zdanie gÓpiej Magi, kto by się przejmował...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Milcia
Administrator



Dołączył: 06 Lip 2006
Posty: 4159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 8:30, 09 Cze 2007    Temat postu:

Mi się nbardziej podobała piertwsza wersa z Jessicą i jej kolczykiem
Ale tu jst więcej o DT.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mycha
Administrator



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 3064
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Sob 15:07, 07 Lip 2007    Temat postu:

No i jest drugi rozdział, miesiąc po pierwszym. To naprawdę dobry wynik ^^ Trochę krótszy niż poprzedni, ale postaram się Wam to wynagrodzić w następnym. Na swoje wytłumaczenie mam remont pokoju, upał oraz stłuczoną kość ogonową.

Podziękowania dla Milki za próbne betowanie, dedykacja dla Kota, która musi codziennie znosić moje ględzenie na GG. Podziwiam Cię, honey.


Jessica obudziła się w małej, ciemnej celi. Wzdrygnęła się z zimna, po czym rozejrzała się dookoła. Szare ściany, z których odpadały resztki tynku być może kiedyś miały ładny, błyszczący szary kolor, jednak teraz przybrały barwę brudnej, starej szmaty. Ku swojemu zdziwieniu, w pomieszczeniu nie dostrzegła żadnych drzwi, ani chociaż wnęki, która mogłaby świadczyć, że kiedyś takowe się tam znajdowały. Niespodziewanie na jednej z czterech ścian zaczęło się pojawiać malutkie okienko. Powoli, stopniowo, coraz bardziej się powiększało aż przybrało rozmiary całej ściany, jednak żelazne pręty szybko opuściły się na podłogę i ochroniły szybę. W tej samej chwili zorientowała się, że w pokoju jest sama. Sama jak palec. Nie mając pojęcia, jak się tam znalazła, co się stało z jej siostrą, co się stało z nią samą oraz czy w ogóle jeszcze żyje, czy ma tylko urojenia. Doskonale pamiętała swój wypadek, jednak na tym jej wiedza się kończyła. Zbierało jej się na płacz. Czy kiedykolwiek się stąd wydostane? Gdzie jest, do cholery? Zaczęła bezsilnie uderzać pięściami o metal, doskonale wiedząc, że i tak nie przyniesie to jednak zbytnich efektów. Ku swojemu zdziwieniu po chwili usłyszała cichy, spokojny głos.

- Nie bój się, nic ci tu nie grozi.

Odwróciła się szybko, jednak nikogo nie zauważyła. Oprała głowę o zardzewiałą kratę, spróbowała wziąć kilka głębokich oddechów. Przeniosła swój wzrok z podłogi i zaparło jej dech w piersiach. Przed sobą miała widok na wspaniałą panoramę jakiegoś miejsca, jednak na pewno nie był to jej Londyn. Mimo wszystko, miasto to prezentowało się wspaniale. Pod zasłoną z delikatnej, bladoróżowej mgiełki można było dostrzec niewielkie domki, wysokie, rozłożyste drzewa wiśni… Gdzieś na horyzoncie majaczył się kształt jakiejś góry, z drugiej strony nawet tam gdzie się znajdowała nie miała problemu z usłyszeniem szumu niewielkiego wodospadu. Pomieszczenie, w którym się znajdowało musiało być położone naprawdę wysoko. Całość wydawała jej się najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziała.

- A nie mówiłam? – Poczuła, że jakaś dziewczyna kładzie jej na ramieniu swoją dłoń. – W końcu jesteśmy niedaleko Raju, właściwie to tylko piętro wyżej.

Jess spojrzała na nią pytająco. Z każdą chwilą zdawało jej się, że wie jeszcze mniej niż z poprzednią. Nieznajoma uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Witaj w Dreamtown.

***



- Czyli chcesz mi powiedzieć, że jestem w jakimś… mieście? Mieście, w którym przebywają osoby będące w śpiączce?

- Mądra z ciebie osóbka, szybka zrozumiałaś.

- Więc czemu nie śpię?

Jessica była zupełnie skołowana. Yvonne, bo tak przedstawiła się blondynka – od kilkunastu minut tłumaczyła jej, gdzie się znajduje, a Jess coraz bardziej była zdania, że jej wyobraźnia nieco przekroczyła granice zdrowego rozsądku. Nie dość, że wymyślała jakieś niestworzone historie, to jeszcze za nic nie chciała pomóc swojej właścicielce w powrocie do rzeczywistości. Mimo usilnych wysiłków dziewczyna wciąż znajdowała się gdzieś tam, a nie na ulicy, przy swojej siostrze.

- Za wcześnie cię pochwaliłam – kontynuowała Yv. - Rozumiem, że jesteś przestraszona, być może nawet zastanawiasz się, czy nie postradałaś zmysłów, ale musisz mi uwierzyć, że jestem tak samo realna jak ty. Jeśli mimo wszystko nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że to nie wytwór twojej fantazji, traktuj to jako przyjemny sen, do którego się w końcu przyzwyczaisz. Każdy się przyzwyczaja. Będę ci w tym pomagała, taka jest moja rola. Od dziś jesteś moją Podopieczną, poznasz swój nowy świat i zagłębisz się w niego całym swoim sercem i umysłem.

O, tak, to wyjście jej odpowiadało. To wszystko jest tylko nocną marą, która odejdzie od niej, kiedy tylko zadzwoni budzik. W końcu takie bzdury, jakie zaczęła opowiadać w ostatnich zdaniach na pewno nie mogły być prawdą. Mimo wszystko zaczęła się trochę niepokoić.

- Zakładając, że jakimś cudem to co mówisz jest prawdą… Czy to znaczy, że, że ja już się nie obudzę? – spytała niepewnie, woląc nie zastanawiać się, czy naprawdę chce znać odpowiedź.

- Cóż, tego nigdy nie wiadomo. Jeśli tutaj umrzesz poprzez jakieś obrażenia, – W tym momencie Jessica przełknęła niepewnie ślinę, jednak jej Przewodniczka zupełnie ją zignorowała – na przykład w walce, trafisz z powrotem na Ziemię. Jeśli będziesz wiodła szczęśliwe i spokojne życie, a odejdziesz dopiero z racji swojego wieku – od razu podjedziesz windą do Nieba lub Piekła. Wiesz, to całkiem niedaleko, ponoć nawet nie pół godziny jazdy, z Pałacu, rzecz jasna. No bo widzisz, najgorzej jest wtedy, jak ktoś wpadnie do Rzeki Zapomnienia, prąd wody od razu zniesie cię do Wielkiego Wodospadu i przypną ci ogonek prędzej niż zdążysz powiedzieć „byłam grzeczna”.

- Czy to się często zdarza?

- Nie należy do rzadkości.

Jess westchnęła cicho. Naprawdę powinna czytać więcej dobrych kryminałów, a nie cały czas siedzieć z nosem w fantastyce. Ponoć miłość do książek jest miłością bezpieczną, też mi coś. Nagle okazuje się, że wszystkie moje ukochane przyprawiają mi rogi i wodzą za nos, próbując śmiertelnie wystraszyć i dowieść, że bynajmniej nie jestem całkiem normalna.

- Tak nawiasem mówiąc, twoje pierwsze dni u nas, nie będą wyglądały tak jak w przypadku innych osób.

- To znaczy?

- Powiedzmy, że razem ze mną i przyszłą parą królewską wyruszysz jutro w podróż. Nie pytaj dlaczego, im mniej wiesz, tym lepiej. To wielki zaszczyt, ale i odpowiedzialność, dlatego zachowuj się przyzwoicie. Gdyby to ode mnie zależało, nigdy byś z nami nie zabrała. Jak widać jednak Bachus ma inne zdanie i uważa, że będzie to zabawne.

- Żartujesz? – zaśmiała się nerwowo.

- Jasne. Tylko przygotuj się na wczesną pobudkę, musimy wyjechać przed świtem. Wstawaj, zaprowadzę cię teraz do twojej komnaty.

Chwyciła jej dłoń, po czym przeszła z nią przez ścianę. Widocznie grube mury nie stanowiły dla niej żadnego problemu. Na bogato zdobionym korytarzu, zupełnie niepodobnym do pokoju, w którym przed chwilą się znajdowała, spotkały niskiego, nieco przygarbionego mężczyznę w czarnym płaszczu.

- Witaj, Bachusie – powiedziała Yvonne serdecznie.

- Słyszałem tę uwagę o moim poczuciu humoru. Nie kwestionuj tego, co mówię, czy nie wystarcza ci, że królowa ma do mnie zaufanie? Ta dziewczyna przyda się wam wcześniej, niż myślicie. Wspomnicie moje słowa.

Yv zaczerwieniła się lekko, mruknęła pod nosem kilka obelg i szybko odeszła pociągając za sobą dziewczynę. Po zejściu z kilku pięter, przez koszmarne i strome schody, dotarły wreszcie do komnaty Jessici.

- Mówiłaś, że jest tu jakaś winda – odrzekła z wyrzutem, nieco zdyszana.

- Nie otworzysz? – Jej Przewodniczka ponownie nie racząc jej odpowiedzieć, wskazała na pięknie wyrzeźbione, drewniane drzwi. Popchnęła je lekko, a jej oczom ukazało się bogato urządzone wnętrze. Z sufitu zwisał piękny, szklany żyrandol. Wysokie okna wpuszczały do pokoju wiele światła, którego refleksy łagodnie łączyły się na wypolerowanej podłodze.

- Dobranoc – usłyszała, a kiedy Yvonne wyszła z pokoju, natychmiast rzuciła się na ogromne, miękkie łóżko i wtuliła się w poduszki. Z pewnością był to dziwny sen, choć można by powiedzieć, że stawał się coraz przyjemniejszy. Szkoda, że musiał się skończyć, kiedy już zaśnie… Mimo wszystko, pozwoliła zapanować nad sobą coraz bardziej ogarniającemu jej zmęczeniu i po chwili przymknęła oczy, spokojnie oddając się w objęcia Morfeusza.



***



Sama do końca nie wiedziała, jakim cudem następnego ranka tak szybko znalazła się na dziedzińcu. Była coraz bardziej zniesmaczona faktem, że nie potrafi się obudzić, a sytuację pogarszał fakt, że ta nieco pokręcona dziewczyna, z którą rozmawiała poprzedniego dnia wyraźnie irytowała się faktem, iż Jess nie potrafi wsiąść na siodło. Jeszcze czego, niby skąd mam wiedzieć jak wsiąść na konia, skoro nigdy na nim nie jeździłam?

- Jakbym słyszała Edwarda. Nie marudź, mała, nie marudź.

- Umiesz czytać w myślach?

- A ty nie?

Jessica nie była pewna co ma odpowiedzieć. Widocznie w Dreamtown, choć brzmiało to absurdalnie, magia działała. Teoretycznie było to spełnieniem jej marzeń, jednak po jej głowie uparcie krążyła myśl, że przecież z marzeniami trzeba uważać, bo pewnego dnia mogą się spełnić.

Po kilku minutach wypełnionych jej podskokami, z jedną stopą w strzemieniu, a drugą ciągle po tej samej stronie, poczuła, że ktoś szarpie ją za rękę. Ze zdziwieniem zorientowała się, że dzięki sprawnemu pociągnięciu, siedzi na swoim wierzchowcu. Widocznie pomógł jej chłopak, który właśnie podjeżdżał do Yv.

- To ona? – spytał z niesmakiem w głosie, wskazując głową na Jess.

- Za grosz obeznania w podstawowych sprawach, prawda? – odpowiedziała konspiracyjnym szeptem dziewczyna. – Mam nadzieję, że to sprawa szoku, w jakim się jeszcze znajduje. Inaczej będzie kiepsko. Wygląda tak, jakby nigdy nie trzymała miecza w ręku.

Z bramy wyjechała następna dziewczyna, której włosy związane w koński ogon, jak najbardziej zasługiwały na tę nazwę, gdyż idealnie zgrywały się z kolorem włosia jej klaczy.

- Yvonne, moja słodka, kochana, Yvonne, chciałabym przypomnieć, że ja do tej pory za dobrze w walce sobie nie radzę. Jestem Natalie – zwróciła się w stronę nowej znajomej – To Edward, a swoją Przewodniczkę już znasz. A tam idą królowa i Bachus. Jego też ponoć już spotkałaś, prawda Yv? – spytała z przekąsem.

Blondynka nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć, gdyż władczyni i mag zdążyli już dotrzeć do nich dotrzeć.

- Wiem, że być może to wszystko dzieje się zbyt szybko, niespodziewanie… Musicie jednak zrozumieć moją sytuację – zaczęła Rosa. – Bachusie, jesteś pewien że ta dziewczyna nie będzie im przeszkadzać?

- Mam na imię Jessica.

Wszyscy spojrzeli na nią z naganą, a czarodziej odpowiedział dopiero po chwili irytującej ciszy.

- Sądzę, o pani, że niekiedy nawet będzie im mogła pomóc.

Olivia skinęła głową, rozumiała. Ufała mu i to powinno jej wystarczyć. Wyjęła zza swojej peleryny cztery pergaminy i wręczyła każdemu po jednym.

- Mapy. Jeszcze się Wam przydadzą.

- Dziękujemy, matko.

Jess spojrzała na młodzieńca zdziwiona. Książe? Ma jechać hen, nie wiadomo gdzie z jakimś księciem? Cudownie. Postanowiła sobie, że kiedy tylko wyjadą z terenów zamkowych zapyta się ich, jak najszybciej może wrócić do domu. Zaczynała mieć już tej całej sytuacji dosyć, zdecydowanie nie było to coś na jej nerwy.

Następca tronu strzelił batem o bruk, a jego koń ruszył, jakby wystrzelono go z procy. Dla dziewcząt też najwyraźniej nie stanowiło to żadnego problemu, jednak ona rzecz jasna została na placu, dopóki mag nie zdołał wziąć pełnego oddechu po jego napadzie – mimo wszystko życzliwego – śmiechu. Wyciągnął swoją dłoń, pogładził jej wierzchowca, a ten niespodziewanie ruszył, o mały włos nie zrzucając swojej świeżo upieczonej właścicielki na ziemię. Na szczęście zdążyłam złapać się lejców… - odetchnęła w myślach z ulgą i szybko dogoniła resztę młodzieży. Przez jakiś czas jechali z milczeniu, podczas którego Jessica dochodziła do wniosku, że jazda konna nie musi być wcale taka zła. Przy pierwszym postoju, kiedy słońce znajdowało się już na niebie nieco wyżej odważyła się zapytać dokąd właściwie zmierzają i w jakim okresie historii się znajduje. Natalie spojrzała na nią zdziwiona, po czym odparła, że chyba po wystroju pałacu powinna się zorientować, iż w Dreamtown właśnie wszyscy obchodzą Boże Narodzenie, a cel ich podróży nie jest jej do szczęścia potrzebny.

Dziewczyna zaczęła bawić się kamykiem, który wpadł jej pod nogi.

- U mnie też wczoraj była Wigilia, choć było zdecydowanie więcej śniegu. Pewnie rodzice strasznie się o mnie martwią – westchnęła.

- W Dreamtown nie pada śnieg. Jak się tu właściwie dostałaś? – spytała Yv siadając obok Jess pod rozłożystym drzewem.

Zaczęła opowiadać, nie będąc przekonaną co jest prawdą, a co tylko wytworem jej wyobraźni.



***



- Natalie też jest z Londynu. Tylko, że z lat siedemdziesiątych.

- Prawie czterdzieści lat przede mną.

- Ale przynajmniej słyszysz ojczysty język. Ja nienawidzę waszego angielskiego akcentu.

- Lubię twój francuski, Yv.

- Ja też.



***



W jaskini panował mrok, było wilgotno, jednak Eryk zdążył już przywyknąć do tych niezbyt miłych dla innych warunków. Pogłaskał swojego ulubionego nietoperza za uchem i odłożył pustą księgę na miejsce. Bachus mu ufał, Rosa ufała jego Bachusowi. Dzięki ich wspólnej głupocie był w posiadaniu jednego z królewskich insygniów. Samotnie żyjący mężczyzna, od zawsze w cieniu swojego młodszego brata, męża samej władczyni Dreamtown.

Musiał jeszcze tylko znaleźć Różę tej małej. A właściwie poczekać, aż oni ją znajdą, a później jakoś im ją odebrać. Ukraść, co za brzydkie słowo. Nie był złodziejem, nie miał nic do Olivii, Edwarda, czy też Lucy. Po prostu był zdania, że miastem powinna rządzić twarda, męska ręka. Obecny książę jednak się do tego nie nadawał, nie miał żadnych zdolności przywódczych. Jako jego wuj to on powinien wstąpić na tron, nie jakaś gąska ze wsi.

Spojrzał w lustro. Z początku obserwował tylko swoje odbicie, nieco przygarbioną sylwetkę i grymas na twarzy, kiedy jego postać zaczęła się rozmazywać, aż w końcu na tafli szkła pojawił się zupełnie inny obraz. Teraz mógł bez przeszkód podróżującą młodzież.

- Wspaniale – uśmiechnął się sam do siebie i powrócił do swoich ksiąg.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Milcia
Administrator



Dołączył: 06 Lip 2006
Posty: 4159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 15:10, 07 Lip 2007    Temat postu:

Moje zdanie znasz Cudne jak zwykle, o przenajmyszowieńsza pisarko ;*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Selena
*Grimmjow FG*



Dołączył: 04 Lis 2006
Posty: 989
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Sob 16:44, 07 Lip 2007    Temat postu:

OMG. Mój fick przy tym to... infantylne opowiadanko na dobranoc, przyprószone kiczem w dodatku. <zrywa czarną czapkę z daszkiem z głowy>

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Milcia
Administrator



Dołączył: 06 Lip 2006
Posty: 4159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 17:46, 07 Lip 2007    Temat postu:

Takie cudne, bo ja sparwdzałam!
Nie no żartuje xD Mys, może stwórz warsztaty pisarskie??

Sel, daj swoje!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Selena
*Grimmjow FG*



Dołączył: 04 Lis 2006
Posty: 989
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Sob 19:15, 07 Lip 2007    Temat postu:

Heh. Moje jest na blogu. O naruto. Więc nie nie zrozumiesz, ponieważ ja to piszę dla jego fanów. I to jest beznadziejne, już mówiłam.

Ja się zapisuję pierwsza na warsztaty!!!!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Administrator



Dołączył: 03 Sie 2006
Posty: 2796
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:43, 07 Lip 2007    Temat postu:

A ja się nie zapisuje x).
Bo wyśmiana zostanę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Selena
*Grimmjow FG*



Dołączył: 04 Lis 2006
Posty: 989
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Sob 20:10, 07 Lip 2007    Temat postu:

Hej, ale warsztaty po to są, aby Ciebie póżniej nikt nie wyśmiewał. I kto Cię tak wogule zamierza wyśmiewać? Bo ja na pewno nie. Ja prawdopodobnie piszę najgorzej z was wszystkich.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Aurum potestas est Strona Główna -> W.T.U. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gGreen v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin